Sentencja


Wszystko płynie... Ale nie sądzę, żebym to wszystko chciał wyłowić!

Informacje dla Gości

INFORMACJE DLA GOŚCI

Ponieważ nikt nie jest w stanie sprawdzać na bieżąco całego bloga, wprowadziłem moderację komentarzy do starszych wpisów. Nie zdziwcie się więc, jeśli Wasz komentarz nie pojawi się tam od razu. Nowe wpisy można komentować normalnie, tak jak dotychczas - bez moderacji.


poniedziałek, 27 listopada 2017

Głos z Otchłani

     Czy trudno jest spotkać osobę z innego świata?

     Moim zdaniem, bardzo łatwo. A to dzięki mnogości bytów nie z tego świata. Są bowiem na świecie (innym) takie eksponaty, jak duchy, smoki, kosmici, informatycy, czy żółw A’Tuin.

     Jak zawsze, w przypadku istot z różnych światów, podstawowym problemem przy wzajemnych kontaktach jest całkowita niemożliwość porozumienia się. Nie należy tutaj sugerować się amerykańskimi filmami o ufoludkach, w których zawsze mówią one po angielsku, z kalifornijskim akcentem. Zresztą, Kalifornijczyków też nie da się zrozumieć. Sprawiają wrażenie, jakby usta w ogóle nie były im potrzebne – w zupełności wystarczą im nosy.

     Czy próbowaliście jednak kiedyś porozmawiać z informatykiem? I to wtedy, gdy otoczony opakowaniami po pizzy i pustymi puszkami po coli, zawzięcie coś wstukuje w klawiaturę? To jest dopiero sztuka!

     Przede wszystkim, w 99% przypadków zostaniecie całkowicie zignorowani. Informatyk bowiem posiada rzadką umiejętność przenoszenia się do innego świata, bez ruszania dupska z krzesła. Istnieje zatem bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że w czasie, gdy wy będziecie próbowali nawiązać z nim kontakt, on będzie znajdował się o tysiące lat świetlnych stąd.

     W 0,9% przypadków zareaguje on agresją i pośle w Waszym kierunku całą masę określeń, z których na szczęście nie zrozumiecie ani słowa.

     Istnieje jednak maleńka szansa, że również spróbuje nawiązać kontakt. Tylko trzeba trafić w interesujący go temat. Na przykład, można spytać go, co robi. A wtedy z radością udzieli nam obszernej, wyczerpującej i całkowicie niezrozumiałej informacji. Bo co dla nas wynika z faktu, że on akurat sprawdza stopień kompatybilności rejestrów suffixów w domenach BIOSa, żeby drive nie crackował rokitów sygnatur w trzeciej partycji RAMu? Zapewne coś pokręciłem, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia dla osób, zamieszkujących nasz świat – to zrozumie wyłącznie inny informatyk. A on takich felietonów i tak nie czyta.

     Któż mógł przypuszczać, że ja sam pewnego dnia stanę się jednym z nich?

     No, nie na zawsze. Tylko na jeden dzień. Nawet niecały. Ale i tak jestem dumny z faktu, że dotknąłem koniuszkiem palca innego, dalekiego świata. Poczułem się jak Kolumb, który właśnie dotarł do Ameryki Południowej i choć nie bardzo wie, co zrobić z koszem suszonych liści, podarowanych mu przez krajowców, to jednak jest szczęśliwy samym faktem, że ma okazję odetchnąć powietrzem z Nowego Świata, tak różnym od genueńskiego odoru europejskiego miasta. Może wciągnąć w nozdrza niepokojący koktajl woni egzotycznych roślin, nieznanych mu kwiatów, a to wszystko pomieszane z odżywczym zapachem morza.

     Stało się to w sobotę wieczorem. Przygotowałem sobie zarąbiście dobre vodka martini (wstrząśnięte, nie zmieszane, jak lubi James Bond, bo musiałem wypróbować nowy shaker), obok położyłem słuchawki i przygotowany na solidną porcję muzyki, uruchomiłem komputer. Na You Tube jest prawie wszystko, co mam na płytach i wiele, wiele więcej, zatem taka sesja kończy się zwykle jakimś ciekawym odkryciem muzycznym. Postanowiłem, że najpierw sprawdzę sobie pocztę, bo przez kilka dni nie miałem na to czasu, połażę po zaprzyjaźnionych blogach, może nawet powędruję trochę po Skyrim i porobię trochę notatek do dalszych przygód Wulfhere’a z Cyrodiil, a na deser pozostawię sobie solidną porcję dobrego rocka i bluesa.
Piknęło, ekran się rozjarzył i jak zawsze pojawiły się na nim zwyczajowe cyferki i zupełnie niezrozumiałe komunikaty, dotyczące – jak zakładam – wnętrzności czarnej skrzynki. Potem na chwilkę błysnęło małe, obracające się błękitne kółeczko i zaraz pojawi się logo Mirosoftu…

     A tu ekran zgasł!

     W skrzynce coś zachrobotało, zabuczało i znów usłyszałem piknięcie. Ekran znów się rozjarzył tabelkami i cyferkami – zupełnie jak przed chwilą. Struchlały ze strachu wlepiłem oczy w ekran. Pojawi się logo czy nie?

     Nie pojawiło się. Ekran zgasł i cały proces zaczął się od początku. System się nie uruchamia. Zamiast tego komputer się wyłącza, po czym startuje od nowa – i tak w kółko. Z rozpaczy wypiłem całego drinka duszkiem.

     Gdy po raz kolejny pojawiły się tabelki, katem oka dojrzałem komunikat, że aby przejść do ustawień, trzeba wcisnąć DEL, po czym znowu cała historia rozpoczęła się od początku. Nie wiedziałem, co to jest ten DEL, ale skojarzyło mi się to z klawiszem DELETE, często używanym przeze mnie podczas przeglądania poczty. Postanowiłem spróbować.

     Rzeczywiście, coś się pojawiło, coś organicznego, jak przypuszczałem, bo nazywało się BIOS. Przetłumaczyłem to sobie jako Biologiczne Środowisko. Była to w dalszym ciągu zupełnie niezrozumiała tabelka, ale już inna, w której dało się różne rzeczy pozmieniać. No to pozmieniałem… Nie pytajcie mnie, co uległo zmianie. Jedno niezrozumiałe zamieniło się na drugie niezrozumiałe. Gdyby to wszystko napisać japońskimi karaluszkami, wyszłoby na to samo. Ale zawsze istniała niewielka szansa, że przypadkiem trafię na właściwą kombinację. Szansę miałem jak jeden do kilku tysięcy, ale postanowiłem zaryzykować. Skutek tego był taki, że wiatraczek w skrzynce wprawdzie ruszył, pod pokrywką zapikało i zabuczało -  ale zamiast znajomej tabelki pojawił się jakiś napis po informatycku, który zupełnie nic mi nie mówił i z którym już kompletnie nic nie dało się zrobić, bo na nic nie reagował. Zniknąć też nie chciał. Zawierał tylko jedno zrozumiałe słowo: „configuration”, które naprowadziło mnie na myśl, że chyba moje nowatorskie ustawienia w Biologicznym Środowisku były jednak zbyt radykalne jak na konserwatywny świat mojego komputera. Oczywiście, możliwości powrotu do poprzednich ustawień też nie było.

     I wtedy przypomniało mi się, że już to kiedyś przeżywałem. To już kiedyś się stało! Dawno, dawno temu. Wtedy pomógł Geniusz Komputerowy, ale zawracanie mu gitary w sobotę przed północą uznałem za zły pomysł. Nie wypadało tak, bez żadnego trybu. Pamiętałem jednak, że wtedy pomogło mi wyjęcie takiej małej bateryjki, która znajdowała się w środku, w absolutnie niedostępnym miejscu, tuż pod jednym z wiatraczków.

     Zacząłem rozkręcać skrzynkę. Nie dało się od wewnątrz, to może da się od środka. Zdjąłem pokrywę, zakrztusiłem się od kurzu, dając wszystkim zamieszkującym wnętrze krasnoludkom okazję do pochowania się po kątach, po czym włączyłem lampkę i po długich poszukiwaniach w ogólnej szarości, znalazłem rzeczoną bateryjkę. Jej wyjęcie i włożenie z powrotem zaowocowało powrotem do sytuacji ciągłego resetu, ale przynajmniej skasowałem swoje nowatorskie ustawienia. Pomyślałem przy tym, że przydałoby się przelecieć to wszystko odkurzaczem, ale spotkałem się z ostrym sprzeciwem Koleżanki Małżonki, która nie zgodziła się na hałasowanie w środku nocy.

     Gdy było już po wszystkim, musiałem wyłączyć na chwilę zasilanie, aby zapobiec ciągłemu uruchamianiu się komputera na nowo. Wzbudziło to kolejne protesty, połączone z antynitagerowymi demonstracjami w przedpokoju. Okazało się, że przy okazji wyłączyłem wi-fi – co dla reszty rodziny jest jak odcięcie im dopływu powietrza. Nie są w stanie funkcjonować bez sieci. Dziwię się, że jeszcze nie wyrosła nikomu trzecia ręka, specjalnie do obsługiwania komórki.

     Położyłem się do łóżka w stanie czarnej rozpaczy. Stratę samego komputera jeszcze bym przebolał, zwłaszcza, że grat już dość leciwy. Ale na dysku miałem wiele danych, z którymi żal było mi się rozstawać. Było tam kilka moich powieści z dawnych lat, zwykle nie dokończonych, parę nowszych, ledwo zaczętych, trochę fajnych zdjęć, map i projektów, ale najbardziej żałowałem zapisów ze Skyrim. Bez nich nie mogłem kontynuować gry i zbierać na bieżąco materiałów do historii na drugim blogu. Zacząć od początku? Przecież minie rok, zanim dojdę do tego miejsca, w którym jestem obecnie! Długo nie mogłem zasnąć, a gdy wreszcie mi się to udało, przyśnił mi się wirus komputerowy. Siedział w skrzynce, wystawiwszy na zewnątrz tylko swoje zielone czułki i kaprawe oczka. Złośliwie przy tym rechotał z moich daremnych prób naprawy czegoś, czego żaden uczciwy człowiek nie jest w stanie zrozumieć.

C.D.N.

10 komentarzy:

  1. Nitagerze !
    Mam w domu 2 informatyków (to moi Synowie) i wcale tak nie jest, jak piszesz.
    Rozmawiają na różne tematy, czytają dużo książek ( o różnej tematyce) uprawiają sport,spotykają się z przyjaciółmi. Nie siedzą non stop w fotelach przy kompach!
    Mam z nimi bardzo dobry kontakt.
    To mili, młodzi ludzie.
    Ciekawa jestem dalszego ciągu Twojej opowieści oraz, jak sprawuje się nowy shaker?
    Pozdrawiam Cię bardzo gorąco, bo wiem, że jesteś ciepłolubny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, Ty mówisz o informatykach oswojonych i udomowionych. A ja o dzikich, żyjących na wolności.

      Usuń
  2. Już dawno zauważyłam,że komputery żyją własnym życiem i że nawet gdy komunikuje się komputer ze mną w języku polskim to ja i tak zupełnie nie pojmuję o co mu biega.Nie dalej jak wczoraj, poinformował mnie, że powinnam włożyć dysk zewnętrzny, bo trzeba zrobić kopię uaktualnień Windows 10. Włożyłam ów dysk zewnętrzny, a tem mi dalej truje głowę, że mam włożyc dysk zewnetrzny, bo musi wskopiować aktualizację. Za trzecim razem z lekka mnie wściekło, wyciagnęłam dysk z gniazdka USB i dałam sobie spokój. Może kiedyś, gdy zięć będzie miał więcej czasu namówię go żeby mi wgrał wszystkie kopie aktualizacji tej paskudnej windowsowej dziesiątki? Nie lubię tego programu, wolałam siódemkę.
    Dziś opanowałam sztukę fotografowania na smartfonie i dzielenia się tymi zdjęciami przesyłając je do odbiorcy mailem, bo przesłanie mms'a kosztuje. Jestem dumna, aż pobladłam z dumy.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie znam się na tych Windowsach. Umiem obsługiwać archaicznego XP i wiekową Vistę - za nowsze się nie biorę.

      Usuń
  3. Sny masz Waćpan naprawdę prorocze. :)
    A co do meritum - nie wiedziałabym ani o tej bateryjce, ani o niczym podobnym. Mnie się kiedyś podobnie z laptopem stało, kiedy kończył uruchamianie właśnie w połowie BIOSa. I za nic nie chciał ruszyć dalej. Okazało się, że konieczna była reinstalacja systemu, który kilkanaście dni temu zaktualizowałam do Windows 10. I to ten system tak nabroił.
    Na szczęście mam magika od takich spraw, ale też bym nie dzwoniła koło północy w sobotę.
    Na szczęście dysk powinno dać się skopiować, więc nie stracisz Skyrim ani innych powieści :).
    Czekam niecierpliwie, co było dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak przypuszczałem, ale nie byłem pewien, czy da się skopiować tylko to, co chcę kopiować - bez zniszczonego systemu.

      Usuń
  4. Jeśli chodzi o internetowców, różnych fachowców od tej upierdliwej maszynki jakim jest komputer to ja odpadam. Przedwczoraj miałam dyskusję z córka ,która ma wiele zawodów a ostatnio zdobytym jest administrator w jakimś systemie. Rozmawiałyśmy o Bitach . Czułam się jakbym rozmawiała z mongolczykiem w jakimś ich narzeczu. Nic nie rozumiałam - grzecznie tylko mruczałam uhm, uhm co miało oznaczać ,że rozumiem itp...
    Jak się zwracam do niej o porade w jakimś moim problemie internetowym to dopiero zaczyna się jazda. Ona ma po angielsku(ja nie znam),ja mam po niederlandzku i po polsku ,ona mi przysyła skan po niemiecku . Efekt - w żadnym języku nie rozumiem już co komputer do mnie mówi. Szczerze - najmniej po polsku. Świat stał się jednak stanowczo zbyt skomplikowany technicznie...
    I pomyśleć , że o kopmuterach to ja kiedyś czytałam w książach S-f...
    Nie mniej z zainteresowaniem czekam na dalszą część

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei jestem mechanikiem - jak nic się nie kręci, nie ma żadnych cięgieł, kół zębatych, popychaczy, korb, ani krzywek, to ja nic z takiego ustrojstwa nie rozumiem. Wnętrze komputera przypomina mi miniaturową fabrykę - choć zupełnie wyludnioną. I podoba mi się bardzo, choć ni w ząb go nie rozumiem.

      Usuń
  5. Ja zawsze odczuwam lekki niepokój włączając komputer. Bo a nuż widelec coś nie odpali? A ja też po informatycku nie rozumiem. ;)
    Twoja opowieść przypomniała mi, że już od miesiąca mniej więcej myślę o tym, żeby zaktualizować zapasową kopię najważniejszych swoich folderów. Teraz już wpisałam to na listę rzeczy do zrobienia jutro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem emerytowanym humanistą i... w tym królestwie wszystko wydaje mi się proste. Odciąłem się od w tym zakresie od 2 synów informatyków, wnuka lepiej władającego informatycznym "bełkotingiem" niż niejeden blogger polskim, zięcia takiegoż i nawet z prawie ośmioletnią wnuczką dogaduje się w kwestii informatyki i "komputerystyki". Jedyne co sprawia mi problem, to "język" oraz styl informacji słownych zawartych w instrukcjach, folderach,przewodnikach. To już nie jest angielski, to już dawno nie jest polski [o ile kiedykolwiek był], to jest "langłydż", argot, slang "cholerawiejaki". Tam chodzi o to, by możliwie mętnie przedstawić to co proste.Tak więc języka cholerawiejakiego nie pojmuję i wtedy apeluję do wiedzy i umiejętności przed chwilą wzmiankowanych, a ci za pomocą TeamVivera interweniują. I to przynosi na ogół skutek.
      Pozdrawiam.

      Usuń